dedykuję Skogenowi
Aksamit ciemnego nieba przeszyła błyskawica, a w ślad za nią głuchy grzmot przetoczył się nad osadą. Przerażeni wieśniacy zbili się w ciasną ciżbę. Baby zaczęły memłać w ustach zdrowaśki, a chłopi mocniej złapali za widły i cepy. Upiorne okoliczności tej nocy jakby podkreślały niezwykłe zdarzenie, którego zgromadzeni doświadczyli. Lub usłyszeli o nim. We wsi pojawił się Upir!
A skoro Upir, to rzecz wiadoma, trza pójść po radę do księdza dobrodzieja. Na pewno w swej niezmierzonej mądrości, którą obdarzył go sam Pan Bóg, ocali swoją trzódkę przed zakusami Zła. Czeredę prowadził na plebanię sam sołtys. Pochodnie rzucały co rusz dziwaczne i straszne cienie na okoliczne chałupy, stodoły i drzewa.
- Tamój jest! Ja żem widziała go! Ło Jezu! - Zawyła gruba żona kowala. Lament podchwyciły inne kobiety, ich piski słychać było pewnie w promieniu kilku mil.
- Milcz, durna!... To ino kuń! - Wychrypiał karczmarz, wykazując się wyjątkową trzeźwością umysłu, zważywszy na wydychane opary.
Szli dalej. Już stąpali po wybrukowanym gościńcu, a świątynia zamajaczyła przed nimi. W przyległej doń chałupie paliło się światło i dało się słyszeć śpiew. Nie był to może psalm, ale z pewnością głos należał do miejscowego duszpasterza. Właściwie lepiej chyba nie przytaczać treści piosenki przez wzgląd na dziewice i dziatwę, które pewnikiem zgorszyć by się mogły. Dźwięk ubłoconych, marnych buciorów i gołych stóp w połączeniu z blaskiem rzucanym przez pochodnie nie mógł ujść uwadze gospodarzy chaty. Rubaszna pieśń nagle urwała się, a nalana, czerwona i cuchnąca piwem morda duchownego wyjrzała przez okno.
- Czegoooo, kmioty?!
- Pomocy nam trzeba, by złu kres położyć! We wiosce Upir się zalągł, kurwi syn diabła samego, pieruna siarczystego! - W imieniu prostaczków zabrał głos sam Sołtys Jakub. - Księże, ratuj!...
- Tera ratuj... Ratuj, sratuj! A ofiary na plebanię nie zanosita, po kościelnym ołtarzu biegają polne myszy, a ja jeno kaszankę i podłe piwo spożywać muszę... Ech, niewdzięczne bydło jesteśta!...
- Dobrodzieju najmilszy, świnkę dobrą przyniesiem z rana!
- I wina! Wina dobrego utoczę!
- I dupy do poruchania tyż! Wdowa po kołodzieju dobrze daje!
Tłum zaczął licytować się ku uciesze proboszcza. Wszystko ładnie i pięknie. Tyle, że ksiądz przecie kobiety nie potrzebował... Co innego mężczyzn młodych.
- Czekajta... zaraz ogarnę co trza i pójdziem. - Przekonany, że znowu będą wbijać kołek w serce jakiegoś nieszczęśnika, ochoczo zaczął wdziewać się w swe klesze łachy. Bułka z masłem. A i spiżarnia się zapełni. I chlać co będzie. Przy okazji jakaś rozrywka z tym wbijaniem kołka.
Odziany, uzbrojony w krucyfiks i flakon wody święconej dziarsko stanął wnet przed wieśniakami. Zmierzył ich srogim i wyniosłym spojrzeniem. Splunął. Beknął. I warknął:
- Prowadźta!
Gromada ruszyła w stronę domniemanej nory Upira. Ktoś zaintonował litanię. Reszta podchwyciła. A nieboskłon znowu przeszyły błyskawice. Gdzieś w lesie zawył wilk. Było strasznie. I oczywiście ciemno, choć oko wykol. Brukowana droga szybko zmieniła się w grząskie błoto, na domiar złego tu i tam urozmaicone o końskie i krowie gówno. Smród okropny, choć dla maszerujących niezauważalny.
- Macie aby osinowy palik, by złego ducha zajebać? - Upewniał się duchowny.
- Mamy, mamy. Wszystko co trza mamy. Strachu tyż mamy co niemiara.
- I osrane gacie tyż mata, gamonie... - splunął klecha. - Gdzie ten psi chuj zaległ?
- A kowalowa widziała jak krążył po gościńcu zygzakiem, od topoli do buka, od buka do kasztana... A pod kasztanem aż rzygać zaczął krwią, tak się jej ochlał, okurwieniec!
- Jak to? To on chodzi? Nie w trumnie leży?
- Leżeć to leży, ale nie w trumnie, ino w rowie. Leży i pierdzi, rzęzi coś pod nosem i ryczy czasem jak zarzynany baran! W ręku jakiś flakon trzyma i upija z niego... Pewnie jakiś czarci eliksir! Ja mówię... odmieniec ohydny. Prawdziwa bestia z piekła!
- Eeee, a może to włóczęga jaki jedynie? - Wieść, że Upir najwyraźniej jest całkiem żwawy wystudziła nieco odwagę księdza. Ale jakby na złość ciszę nocy zmącił w tej samej chwili potworny, ochrypły wrzask: "piiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiić, kuuuuurrrrrrrrrrrrrwaaaaaaaaaaaaaaaa!!!" A ów odrażający zew podkreśliły kolejne błyskawice i basowy pomruk gromu. Klecha poczuł, jak w jego kroczu trysnęło ciepłe źródełko. Ale nie miał się czego wstydzić, nie odstawał od reszty. Wszyscy zlali się w gacie. Niektórzy nieraz.
- Pić chce, kurwi syn... Mało mu krwi jeszcze. Łooo, patrzajta!... Tamój, tamój leży!...
Leżący rzeczywiście wyglądał dziwacznie. Choć może dla mieszkańca dwudziestojednowiecznych miast całkiem zwyczajnie. I nie wyglądał na Upira, a na zwykłego żula gustującego w muzyce metalowej. W czapce bejsbolówce, zarośnięty, w naddartym trykocie z napisem Behemoth. Z wielkim łańcuchem u spodni. I w glanach. Ale to przecież była wieś. I to średniowieczna. Z pewnością zadziałać musiały tu jakieś niewytłumaczalne siły. Dla miejscowych. Oraz dla tajemniczego przybysza. Który właśnie dochodził do siebie.
Otworzywszy lewe oko, próbował skupić je na postaciach majaczących w oddali. Bez skutku. Ale podjął ciężką i nierówną walkę z własnymi, ważącymi wiele ton powiekami. W końcu osiągając pierwszy, mały sukces. Z wolna otworzył oczy. Niemiłosierny ból głowy odejmował chęć do życia. Suchość w gardle doskwierała równie mocno. Myśli kołatały w czaszce w równie szaleńczym rytmie, co serce. Naprawdę ciężki kac. W dodatku leżę zarzygany w rowie, pomyślał. Patologia. Dno. Piiiiiić...
-Piiiiiiiić... Kurwaaaaa, piiiiiiić! - Rozpaczliwie jęknął.
Tego było nadto. Młynarz nie wytrzymał i pierwszy znalazł w sobie dość odwagi, by ruszyć z cepem na Upira. Za jego przykładem ruszyli inni. Z kosami, kijami, widłami.
Leżący na ten widok równie szybko odzyskał trzeźwość i rzucił się do ucieczki obiecując sobie w duchu: nigdy więcej Harnasi w studiu. Obiecał też sobie nigdy po pijaku nie bawić się zaklęciami Czarnej Magii. W końcu łatwo w takim stanie pomylić słowa i zamiast wyczarowania cycatej piękności, przenieść się w czasie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz