Uwielbiam ten stan, tuż po postawieniu ostatniej kropki, w ostatnim rozdziale. To błogie rozleniwienie przemieszane z wielką satysfakcją, zaprawione słodką nutą dumy. I by bardziej cieszyć się tym stanem, postanowiłem nalać sobie na trzy palce specjalnie zakupioną na tę okazję Goldwasser. Złota wódka stanowi przecież idealny dodatek do dobrego blunta, sporządzonego z holenderskiego zioła i jasnego, aromatycznego tytoniu amerykańskiego.
Tak, warto świętować. Ukończyłem właśnie ostatni tom mojej sagi o wczesnośredniowiecznym Intermarium. Po pięciu latach ciężkiej harówki , niezliczonych wzlotach i upadkach, przypływach weny i zwątpienia w sens własnej pracy, libacjach i kacach, wreszcie jest. Wszystkie wątki doprowadzone do końca, zło ukarane, dobro nagrodzone, artefakt odnaleziony, a główny bohater zarżnięty.
Zaciągnąłem się głęboko. Tetrahydrokannabinol czule ucałował moje płuca i popieścił synapsy. Goldwasser rozpaliła przełyk i eksplodowała w żołądku. Zamknąłem oczy. Mógłbym rozkoszować się tak całą wieczność. Poczułem spełnienie. To było jak najlepszy z orgazmów.
Drrrrryn! Drrrrryn!
No tak. Zawsze ktoś dzwoni do drzwi w najmniej odpowiedniej porze. Zazwyczaj gdy biorę prysznic. Ewentualnie przy okupowaniu sedesu. Zbrukanie mojego wielkiego święta jednak stanowiło już grubą przesadę. Postanowiłem litościwie dać jeszcze szansę intruzowi, licząc że nie usłyszawszy żadnych oznak życia wewnątrz mojego mieszkania, pójdzie sobie w cholerę.
Drrrryn! Drrrrryn!
Zignorowałem i ten dzwonek, choć mój znakomity nastrój legł już w gruzach. Zaciągnąłem się po raz kolejny, dumając nad największą z wad całej cholernej ludzkości, czyli zakłócaniem mojego świętego spokoju. I wtem usłyszałem majstrowanie w zamku! Ktoś usiłował się do mnie włamać!
Zerwałem się na równe nogi gasząc pośpiesznie blunta w popielniczce i odstawiając szklaneczkę z wódką. Adrenalina przejęła kontrolę nad moim sercem, krew z szaloną prędkością zaczęła zasilać tętnicę. Podbiegając na palcach do drzwi chwyciłem kuchenny taboret i zająłem strategiczną pozycją za nimi. Ale zwała, pomyślałem. Nie tak wyobrażałem sobie zwieńczenie pracy nad ostatnią z powieści.
Tymczasem włamywacz sforsował moją antywłamaniową Gerdę w kilkadziesiąt sekund! Pójdę z reklamacją, o ile przeżyję to najście. Pokażę skurwysynom, co mogą sobie zrobić z ich bublem! Ścisnąłem mocniej spoconą dłonią nóżkę taboretu i uniosłem go w górę. Zaraz zdzielę kogoś solidnie po łbie! Drzwi zaczęły się otwierać skrzypiąc. Miałem je naoliwić wd-40 już dawno temu. Poczułem zakłopotanie. Usłyszałem czyjeś ciężkie stąpnięcie na mojej jesionowej podłodze. Jeszcze chwila i zobaczyłem but. Zamierzyłem się stołkiem i czekałem. I oto pojawił się... hełm. Doskonale znany hełm. Ten specyficzny kształt w połączeniu z kolorem był niewątpliwie znany zdecydowanej większości mieszkańców tej planety.
Nie mogłem być aż tak naćpany...
Ułamek sekundy po pojawieniu się hełmu ujrzałem resztę postaci. Zatkało mnie. Przede mną stał Lord Vader. Jakby na potwierdzenie usłyszałem znajome, ciężkie sapnięcie. A ja z wytrzeszczonymi oczami tkwiłem w bezruchu, oczywiście dalej dzierżąc w dłoni moją wyrafinowaną broń defensywną...
Mroczny Rycerz z hollywoodzkiego uniwersum wyciągnął w moim kierunku dłoń i wszystko zniknęło...
Ocknąłem się w swoim fotelu. Po moim gabinecie buszowały postacie doskonale znane z kina: Han Solo myszkował w kredensie, Księżniczka Leia przeszukiwała szuflady biurka, Luke Skywalker klikał zawzięcie w klawiaturę mojego laptopa, a Lord Vader przyglądał się woreczkowi z AK 47, z którego przedtem skręcałem blunta. Co do cholery, jest grane? Może to ta wódka? Może to nie były złote opiłki, tylko najprawdziwsze, mocne kwasy? Ale film!
- Jak będziesz za dużo jarał, też będziesz miał tak ciężki oddech jak ja - zagaił Vader.
- Co tu się... co... do cholery robicie w moim domu? - ni to zaskrzypiałem, ni to zapiałem falsetem. - Kim jesteście?!
- Masz... napij się... - Lord podsunął mi szklankę wlewając doń nieco alkoholu.
Skwapliwie skorzystałem z rady opróżniając ją jednym haustem. Liczyłem naiwnie na rozjaśnienie myśli, ale efekt był jedynie taki, że wyszły mi oczy z orbit podczas ataku kaszlu.
Leia odwróciła się w moim kierunku posyłając filuternie oczko. Luke wyszczerzył zęby w uśmiechu; zdaje się, że natrafił na ukryty w moim laptopie "fapfolder". Han Solo zmełł w ustach przekleństwo po nabiciu sobie guza o półkę w kredensie. Vader zmierzywszy mnie uważnie zaczął wolno mówić.
- Przybyliśmy po Twój artefakt. Po Włócznię Przeznaczenia.
- Że co?!
- Słyszałeś doskonale, nie będę się powtarzał.
- Ale... ależ to rekwizyt z mojej sagi!
- Właśnie...
- Co?!... - Poddałem się. Robiło się coraz dziwniej.
- Zajmujemy się kradzieżami artefaktów z powieści. Z tego żyjemy - w typowy dla siebie sposób westchnął Sith.
- Zaraz, zaraz. Moment. Jak możecie żyć z kradzieży czegoś, co nie istnieje? Przecież nie da się spieniężyć przedmiotów istniejących jedynie w wyobraźni. Oczywiście nie mówiąc o prawach autorskich. A tu stoję na wygranej pozycji jako twórca.
- A jak wytłumaczysz fakt włamania się do ciebie grupki postaci wymyślonych na potrzeby filmu? Przecież formalnie też nie powinniśmy istnieć... W dodatku mówimy w twoim języku.
No teraz gość przesadził. Jak to wymyślone postacie? Że niby ich nie ma? To z kim, kurwa, rozmawiam? Co tu się odpierdala? Zadrżałem ze złości. Bezczelność typa nie miała granic. Należało zakończyć to przedstawienie.
- Te, Solo! Hajs jest w pudełku na mąkę. Bierzcie i spierdalajcie. Nie ma tego dużo, ale na kilka krat Perły starczy. Jak chcecie, możecie wziąć też resztę stuffu. Dobre zioło. Ja nic nie widziałem, nic nie słyszałem. Tylko dajcie mi spokój, ok?
- Zaraz sobie pójdziemy... ale zabierzemy tylko to, po co przyszliśmy. - Vader odwrócił się do Luke'a - I jak tam? Skończyłeś?
- Jeszcze chwila - przyklejony niemal nosem do ekranu klikał dalej.
- Naprawdę... doceniam wasze ładne przebrania. Nawet uderzające podobieństwo do aktorów. Ale nie wmówicie mi, że wbiliście do mnie na chatę po coś, co istnieje tylko na moim twardym dysku w postaci głupiej i patetycznej nazwy. W ogóle co wy bierzecie? - Parsknąłem.
Vader jednak zachowywał pełną powagę. Księżniczka, Han, oraz Luke też nie byli skłonni do żartów. Naprawdę sprawiali wrażenie dobrze zorganizowanego gangu.
- Widzisz... Parametry twojej Włóczni Przeznaczenia idealnie odpowiadają potrzebom Sithów. Tak... miecze, mimo ich elegancji, nie są aż tak dramatyczne. Poza tym, to raczej oręż Jedi. Nie dostrzegasz sprzeczności? Jak my, Sithowie, mamy posługiwać się bronią naszych śmiertelnych wrogów? Rąbnęliśmy już spadkobiercom Tolkiena jego Pierścień Władzy. Imperator jest zadowolony. Oprócz tego mieszkańcom Tatooine zapewniliśmy godziwą rozrywkę dostarczając im zestawy Perky Pat. Nawet nie masz pojęcia jak doskonale się sprzedają. Oczywiście Han odpowiada za dostawy Can-D. Podpierdoliliśmy je w pakiecie, że tak powiem. To intratny interes. Coś jeszcze? Nanoroboty z "Niezwyciężonego" zastąpiły armie droidów. I wiele innych.
Wybałuszyłem oczy. Usta zamarły mi w pozycji znanej jako "młody karp". Kolo miał nieźle zryty beret... Albo ja zwariowałem.
- Luke, pokaż mu. Nasz gryzipiórek ma nas za bandę frajerów i nie dowierza moim słowom - Vader sapnął jakby posępniej niż zwykle.
Młody Skywalker sięgnął od niechcenia do pasa dobywając świetlnego miecza i odpalając go. Charakterystyczny dźwięk i barwa promienistej klingi sprawiły, ze zakręciło mi się w głowie. To jednak nie był koniec demonstracji możliwości tej broni. Chwilę później strącił z sufitu mój żyrandol, przeciął na pół akwarium oraz zaatakował śmiałym sztychem afrykańskiego, drewnianego wojownika w rogu gabinetu, czyniąc mu w miejsce pępka sporą dziurę. Vader z kolei zaczął zabawiać się przesuwaniem przedmiotów w mieszkaniu. Oto mój telewizor poderwał się ze stolika i poszybował dziarsko w stronę sypialni, elektryczny czajnik zaczął wirować pod kuchennym sufitem, a zestaw noży do sushi rozpoczął balet tuż nad blatem.
Naprawdę nie wiedziałem co powiedzieć. Wierzcie mi, też by was zatkało.
- Masz już to? - Vader sapnął do swego syna. - Musimy być na Coruscant przed trzydziestą drugą...
- Przed trzydziestą drugą?... - Zachrypiałem.
- Tak, nieco wolniej obraca się od twojej prowincjonalnej planety. Umówieni jesteśmy z pewnym fabrykantem. Na przekazanie charakterystyk Włóczni, którą wymyśliłeś. Musimy szybko wdrożyć ją do produkcji.
- Nie wierzę, zwyczajnie nie wierzę w to co widzę...
Luke wyjął z gniazda mojego laptopa jakiś "ichni" pendrive, kiwnął głową do swych towarzyszy i wstał. Wyglądało na to, że ich misja zakończona. Lord Vader także poderwał się.
- Widzisz... Są rzeczy na niebie i ziemi, o których się filozofom nie śniło... To chyba ten wasz Shakespeare, prawda? Jego też mamy w planie stuknąć, na ten kocioł czarownic... Noooo, na nas już czas. Nie chowaj urazy. Takie jest życie. Wymyślisz coś innego.
Moi niezwykli i nieproszeni goście udali się w stronę drzwi. Luke klepnął mnie w ramię. Leia ucałowała mnie w usta i szepnęła do ucha "przystojny jesteś". Han posłał mi zabójcze spojrzenie. A ja siedziałem dalej w fotelu próbując jakoś dojść do siebie. Za oknem wystartował Sokół Millennium, by po chwili zniknąć w chmurach.
W końcu zmusiłem się, by wstać i podejść do biurka. Odpaliłem folder z tekstem powieści. Istotnie. Brakowało wymyślonego przeze mnie artefaktu. Zamiast Włóczni Przeznaczenia mój bohater w ostatnim rozdziale trzymał w ręku różowe dildo .
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz